-->
*** Witaj na moim blogu ***

wtorek, 31 stycznia 2012

LXXVII


Prawda-nieprawda i pobożne życzenia Violetty…
(czyli co słychać w F&D)

* to co działo się później oczami Violetty, ma się rozumieć ;)


Ach, cóż za piękny ślub to był… !!!
Piękniejszego sama bym nie wymyśliła… Dacie wiarę ???
Suknia – mega glamour – chociaż skromniutka. Sam mistrz Pshemko ją projektował…
Pan młody też niczego sobie się prezentował…
Kościół w szwach pękał, nie tylko od licznych wspaniałych i wytwornych gości ale też od ogromu koszy po brzegi pomidorami wypełnionych…
A Wy co myśleliście ??? 
O własnym, rodzonym ślubie w końcu Wam piszę !!!
No, może w połowie, bo druga kochanego, jedynego Sebulka 
przecież była… ślubu, w sensie połowa.
No, tak. Wy byście woleli relację ze ślubu prezesów usłyszeć…
No, cóż… Piękny był, a jakże. Bajkowy, cudowny i jaki tam jeszcze sobie chcecie.
Ulcia jak jakaś księżniczka w ślubnej sukni wyglądała, którą także Pshemko dla niej zaprojektował… Swoją drogą strasznie się napracował bidulek. W końcu trzy suknie prawie jednocześnie wymyślić i uszyć… Trzecia, rzecz jasna, dla Ali – kadrowej, nowej mamy Uli od teraz tak jakby…
Życie w firmie po tym wielkim ślubnym maratonie wróciło do normy.
I nawet nie przeszkadza nam to, że w F&D Paulina znowu pracuje…
Dokładnie tak, dacie wiarę ???
Po tym wyjeździe do Włoch jej braciszek szybko swoje rogi pokazał…
W sensie, że do Pauliny w końcu dotarło jak bardzo fałszywy jest Aleks.
Do Polski wróciła, przed Markiem i Ulą swoją mega gulpę wyznała… I jak do przewidzenia było, nasi kochani prezesi do pracy ją przywrócili. No, i Paulina po tym strasznym odkryciu, prawdę 
o Aleksie mam na myśli, bardziej człowieka teraz przypomina…
W sensie, że już się jak taka wielka dama ze swoją dumą nie obnosi…
Słyszałam nawet, że znowu ten Lew Korzyński na horyzoncie się pojawił. Dacie wiarę ???
Jak to mówią: „stara miłość nie zardzewieje”. A przykładów na to 
w naszej firmie dzikie mnóstwo. I niechby panna Febo z tym Rosjaninem życie sobie jakoś poukładała…
Oddałby jej pewnie ten obraz Łempickiej, co mu kiedyś zwróciła 
i jeszcze dziesięć następnych by dostała. Marek już o nie awantury 
jej przecież nie zrobi…
Zdradę Aleksa, działanie na niekorzyść firmy i inne jego kombinacje senior Dobrzański niezbyt dobrze z ust Pauliny przyjął… W szpitalu przez to wylądował, ale na szczęście lekarze jakoś go z tego wyciągnęli. Finał był taki, że Marka za wszystko przeprosił…
A syn mu wybaczył…
Aldona Turek pewnego dnia w firmie się pojawiła… Marka i Ulę prawie na kolanach o pomoc w wyzwoleniu Adama spod aleksowego jarzma błagała. Ponoć ten pół-Włoch biednego Turka w jakiejś piwnicy pod kluczem o chlebie i wodzie trzymał i jak dzikiemu wołowi nad tabelkami i tymi różnymi księgowymi wykresami tyrać kazał.
I znowu bidulka Ula z Markiem po nocach w firmie akcję ratunkową obmyślali, czego nie rozumiem, bo junior Dobrzański taki piękny dom im wybudował…
Nie wiem jak, bo nikt mnie w szczegóły nie wtajemniczał, z resztą 
z Sebastianem inne ciekawsze rzeczy po godzinach nas zajmują, 
ale cała akcja się powiodła i Turek do ojczyzny w jednym kawałku powrócił… Za co Aldona, dozgonnie wdzięczna, pracę jako Uli 
i Marka niewolnica do grobowej deski ofiarowała…
I Adam znowu w szeregach firmy się znalazł, dawne stanowisko Aleksa przejmując.
Jeszcze jedna ważna sprawa spać po nocach czasami mi nie daje…
Chociaż to tylko tak jakoś o uszy mi się obiło, bo Ania, ta szatanistka - była recepcjonistka, już u nas nie pracuje…
Podobno potomka z tym Maćkiem – pomywakiem się doczekali 
a on w końcu własną firmę na dobre rozkręcił… 
Tak na dobre, że teraz naprawdę helikopterem na Wall Street 
ze swoją żoną lata… Dacie wiarę ???
Trochę mi czasem smutno, że tamte 5 minut z Szymczykiem przegapiłam…
Ale wystarczy, że Sebulek swoje "Violuś" do mnie powie... 
I już niczego nie żałuję !!!

czwartek, 12 stycznia 2012

LXXVI


A mówią, że nieszczęścia chodzą stadami… Dacie wiarę ???
Chyba raczej szczęścia, bo w naszej febo-dobrzańskiej rodzinie wszystko ostatnio jak deska berlińska się układa.
Oczywiście przed samym pokazem mega tornaderro co raz przez firmę przebiegało i wszyscy jak ten kot z pęcherzem przez humory wielkiego mistrza Pshemko biegali…
Cała kolekcja na mojej twarzy a cała firma na mojej głowie była. Dacie wiarę ???
Bo się pani prezes gdzieś ciągle gubiła !!! A o moje nerwy to nawet pies z powyłamywanymi nogami nie zapytał…
Tak mi szkoda mojej najnowszej przyjaciółki było, Uli znaczy. Wyrzuty sumienia wręcz mną targały… Dacie wiarę ??? 
Bo ja swoją połówkę chleba w końcu znalazłam… A ona ???
Piotr – Marek. Marek – Piotr. Zdecydować biedaczka 
się na żadnego nie mogła…
I ja to rozumiem – a jakże !!!
Od przybytku to zawsze głowa człowieka rozboli…
Tam – prawie kardiolog co na staż za morze wyjeżdża i jeszcze 
zabrać ją ze sobą chce… Tu – może już nie prezes, ale ciągle właściciel wielkiej firmy modowej, co nie chce by wyjeżdżała…
Ja, na miejscu Ulki normalnie bym zwariowała !!!
Tak za nią mocno kciuki trzymałam, żeby w końcu dobrze wybrała…
Wszyscy wokoło przeszczęśliwi: ja z Sebulkiem kochanym, bufetowa z Waldkiem - Władkiem, szatanistka z pomywakiem (w końcu 
się dogadali)... Tata Uli z kadrową Alą - dacie wiarę ???
Oni to podobno już od dawna ku sobie się mieli, a ja nic o tym 
nie wiedziałam !!!
Nawet to włoskie rodzeństwo szczęśliwie samotne do Italii 
w końcu wyjechało…
Godzina pokazu wreszcie wybiła !!!
Cóż za zjawiskowe zdarzenie to było !!! Mega glamour, ważni goście, reporterzy, telewizja…
A przecież wiecie, że ja w takich warunkach jak ta ryba w galarecie pływam !!! I Sebulek rozanielony cały czas mnie obserwował…
Czego więcej do szczęścia potrzeba ???
Chyba tylko tego, że Marek publicznie, bo na włączonym mikrofonie – dacie wiarę ? – Uleńce w końcu się przyznał…

**********

 Koniec

niedziela, 8 stycznia 2012

LXXV


Mój drogi,
Piszę w te słowy, bo wspominałam chwile, kiedy byłeś mi drogi.
Chwile krótkie i ulotne jak perfumy Szalej numer 5, które kupowałam 
na bazarku po 19.90. 
Bywało między nami różnie – kwadratowo i podłużnie... 
Wiązała nas nić porozumienia.
Ale niestety, wszystko się zmienia. Teraz nie chcę Cię znać ! 
Po naszej ostatniej rozmowie zdecydowałam:  nie chodź za mną, 
nie odzywaj się do mnie !
Kocham innego i nic tego nie zmieni. Żegnaj na zawsze.

Nie Twoja Violetta.


To właśnie mój list – niby do Artura. Ale do Sebastiana.
Od niego wszystko się zaczęło. Dacie wiarę ???
Chciałam, żeby Sebulek na bieżąco był, że znowu wolna jestem 
jak ta ptaszyna…
Ale przecież nie mogłam mu tak prosto w twarz powiedzieć :
„Hejka – to ja !!! Z Arturem to już prehistoria.”
Wymyśliłam więc ten list, który kurierem do tamtego „przypadkowo” wysłany, do niego miał trafić…
Potem okropnie zajęta byłam, bo znowu jakąś aferkę wywęszyłam. Ula z Markiem wielkie konspiracje w konferencyjnej urządzali…
Dowiedzieć się nie zdążyłam, bo mnie Sebulek z firmy na ulicę wywlókł… I że niby prezesi o nas, o mnie i Sebastiana w sensie, 
tak strasznie się zamartwiają, powiedział. Dacie wiarę ???
W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakieś banialuki, bo przecież inne ważne rzeczy w firmie się dzieją…
Oezu, a jeszcze po drodze Artur z kwiatami się pojawił i o rozmowę na osobności prosił…
Bezczelny !!! Z kwiatkiem go odprawiłam mówiąc, że moje sprawy 
to jakby teraz Sebulkowe sprawy…
Dobrze mu powiedziałam, aż mu w stopy poszło… A Sebastian to zawsze moją ostatnią deską ratunkową był…
Ale chyba się z kapustą na głowy pozamieniał, bo naraz on poważną 
i szczerą rozmowę ze mną przeprowadzić chciał… Przecież my się tylko kłócić potrafimy !!!
No, i oczywiście do tego właśnie doszło, że jak jakieś półgłówki na ulicy, krzyczeć na siebie zaczęliśmy. Dacie wiarę ??? Taki skandal !!!
Aż z tego wszystkiego uszy zatkałam, żeby tych jego bredni więcej 
nie słuchać... W samą porę je odetkałam...
I nagle w całym tym wrzasku mole w brzuchu latać mi zaczęły, 
bo Sebulek kochany, jedyny, wreszcie to z siebie wydusił !!! 
Że mnie kocha !!!
Co mu innego w zamian powiedzieć miałam… ???
I po co to wszystko było ??? To musieliśmy się z innymi umawiać, 
jak dwa jakieś półgłówki (ale tego samego jabłka) ???
Ja – jabłko – z jakimiś innymi śliwkami… A on, na przykład… 
No, z rabarbarami ???
I tak wokół siebie chodziliśmy jak ten piec do jeża…
A teraz po prostu ni z gruszki, ni z czuszki jestem szczęśliwa !!!
I dzięki komu to wszystko ??? Uleńce mojej jedynej, mojej Ulijance, co jak mój stróż, jakiś anioł, przewodnik duchowny zawsze była…
Bo przecież ciągle się o mnie martwiła – Sebuś mi wszystko jak na niemieckim kazaniu wyśpiewał – i cały czas powtarzała, że w życiu miłość jest najważniejsza !!!
Dacie wiarę ???

**********